Bo białe jest białe, a czarne jest czarne :)
I nikt mi nie wmówi, że jest inaczej :)A u mnie biało i czarno jest zdecydowanie w mojej pracowni, która czeka na swoją odsłonę już bardzo bardzo długo. To wszystko dlatego, że cały czas ją dopieszczam, dopracowuję, zmieniam, przestawiam. dziś pokażę Wam część "komputerową", gdzie powstają posty, obrabiam zdjęcia i robię drobniejsze craft- prace.
Z okazji pierwszego dnia okraszonego pięknym słońcem, a zarazem ostatniego dnia lutego, żegnam w pracowni zimowe nastroje, sowy, wilki i choinki!
Od dziś królują tu motyle! Oj wiem, mało oryginalnie, bo w wielu domach rozgościły się już wieki temu, ale - jak wiecie - bywam na bakier z trendami. Dlatego dojrzałam do motyli dopiero dziś - spontanicznie i nagle - jak to często u mnie bywa. Szybka decyzja, wydruk motywu wyszperanego w sieci i mała korekta...troszkę kredek córy dla dodania rumieńców i trójwymiarowości i już motyle rozgościły się na półkach i biurku...
Ciężko, ogromnie ciężko jest mi zrobić tu zdjęcia, a to dlatego, że jestem niepoprawną bałaganiarą i w takim chaosie najlepiej mi się pracuje! ale niestety, ten chaos - choćby nie wiem jak twórczy - do publikacji szerszemu gronu zdecydowanie się nie nadaje :P dlatego uchylę drzwi tylko troszeczkę i pokażę co dzieje się nad biurkiem - taki mam sprytny plan :)
Taśmy są oczywiście wyposażeniem obowiązkowym - moja kolekcja jest póki co skromna, ale plany - nieograniczone...te które mam wykorzystuję przy pakowaniu rzeczy zamawianych przez Was ze sklepiku AnyTHING.
Mój autorski kalendarz, który tak polubiliście, zawisł nad biurkiem na przemalowanym starym drewnianym wieszaku i dzieli miejsce z pocztówkami, które dostałam przy okazji zakupów w klubie Westwing.
Jedną z kartek wykorzystałam do kompozycji w dużej ramce - ogromnie przypadła mi do gustu:) I słowa Boba Marleya "LOVE the life you live, LIVE the life you love".
Cudny komplet filiżanek do espresso upolowałam za symboliczną kwotę w ulubionym szpermarkecie i nie mogę się nim nacieszyć. Trochę czarnej farmy i nowy cyferblat i już najzwyklejszy kuchenny zegar zmienił się w dworcowy czasomierz...I to na prawdę NIEZWYKŁY!!! wiecie dlaczego? Chodzi do tyłu :)
Z tego samego polowania przyniosłam do domu także starą drewnianą puszkę po kawie. Planowałam ją troszkę "podrasować" i postawić w kuchni. czekając na upiększanie postawiłam ją w pracowni, wrzuciłam do niej ołówki i linijki...i zadomowiła się tu na dobre. Teraz ani myślę ją stąd zabierać :) Piękne trio tworzą ze szklanym motylem i konikiem...
Fajansowego porcelanowego słonika dostałam od mojej ukochanej babci na 30-te urodziny, nie miałam serca chować go do szafy, bo sentymentalna ze mnie bestia, więc przemalowałam go na głęboką matową czerń i teraz jest prawdziwą ozdobą pracowni. A ja mogę patrzeć na niego codziennie!
Sami widzicie - moja pracownia to miejsce urządzane żmudnie i stopniowo. Nie chcę tu przypadkowych rzeczy, z wieloma wiążą sie miłe wspomnienia, wiele trafiło do mnie z drugiej ręki, przeżyło reinkarnację - stare puszki, świeczniki z polowań w szpermarkecie, wycinane przeze mnie litery, kostki.
Teraz - mam nadzieję - choć część z Was zrozumie dlaczego tak bardzo lubię tu przesiadywać. Czuję się tu po prostu u siebie. Zostawiłam tu pot, krew i łzy - mówiąc dramatycznie, a tak szczerze, to urządzanie swojego kąta przynosi mi ogromna radość i satysfakcję.
A ja się dopiero rozkręcam! W następnych postach pokażę Wam więcej - tylko muszę zmobilizować się do gruntownych porządków :) Nie będzie to łatwe, bo - NIESPODZIANKA! Znów jesteśmy chorzy. Nie, nie wszyscy:) Zdrowa połowa (czyt. M i Matylda) zamyka od dziś sezon zimowy na nartach w Szklarskiej, a druga połowa (jak łatwo przewidzieć Antoni i ja) zmożona bezlitosną anginą leży pod pierzyną :) Ot tak - na zakończenie sezonu...
Pozdrawiam Was Kochani!
Ana