Zielone szaleństwo
Dopadło mnie zielone szaleństwo...w kuchni...w ogrodzie...
Na pierwszy ogień szparagi...
Nie wiem dlaczego, ale do tej pory pokutowało u mnie przekonanie, że niedobre, że łykowate, że trudne w przygotowaniu...że nawet nie wiem z czym to się je...
Dopiero wpisy na Waszych blogach, zachwyty i peany na ich cześć, a nawet obszerny artykuł w regionalnej gazecie wraz z przepisami, przekonały mnie do spróbowania.
Są pyszne i żałuję, że "odkryłam" je w swojej kuchni dopiero teraz...ale żeby nie było, na razie spróbowałam tylko zielonych:)
Były w wersji saute, polane tylko masełkiem, jednego dnia z szybkim curry,
a drugiego w bardzo klasycznym zestawieniu z tłuczonymi ziemniakami i sadzonym jajkiem (zdjęć brak, zjedzone natychmiast).
Kolejnym zielonym obiadem była tarta z brokułami i szparagami - jak dla mnie pycha (mąż jakoś bez entuzjazmu:P). Ale zdjęć takich potraw to ja robić nie umiem, zwłaszcza w pośpiechu i przy akompaniamencie śmiechu M, który nie omieszka skomentować "dokumentacji":P
ZIELONA TARTA (przepis pomieszany z trzech różnych:)
CIASTO:
200 g mąki (pomieszałam krupczatkę z pszenną)
100 g masła
1 żółtko
1 łyżka zimnej wody
sól
Zagniatamy szybko ciasto i chłodzimy w lodówce. Wałkujemy, układamy w formie do tarty, przykrywamy papierem i sypiemy groch/fasolę/ryż (ja miałam tylko soczewicę:). Pieczemy w 180*C przez 15 min, potem zdejmujemy papier z wypełnieniem i dopiekamy do zezłocenia ok 5 min.
FARSZ:
1 mały brokuł
kilka zielonych szparagów
1 mała cebula
2 ząbki czosnku
oliwa z oliwek
2 jajka + 2 białka
1/3 szklanki mleka
1 łyżka maki pszennej
przyprawy (dałam pieprz, sól, gałkę muszkatołową i slodką paprykę)
ser tarty
Brokuł lekko obgotowałam w osolonej wodzie z dodatkiem octu winnego (brokuły mają wtedy zieloniutki kolor), szparagi ugotowałam krótko w wodzie z solą i cukrem, potem na patelni zeszkliłam cebulkę, wrzuciłam warzywa i zgnieciony czosnek. Jajka rozbełtałam, połączyłam z mlekiem i przyprawami, dodałam warzywa z patelni i wylałam masę na upieczony spód, posypałam startym serem i do piekarnika na 30 min w 180*C.
Czasami bywa tak, że pewien supermarket z owadem w tytule potrafi podsunąć pomysł na obiad - lubię ich kulinarne inspiracje przygotowywane przez Kuroniów (już drugie pokolenie)... Tak było właśnie z polędwiczkami po grecku, zapiekanymi z cukinią, ziemniakami, papryką i pomidorami...
Kto dotrwał do końca niechaj jeszcze przeczyta o sałatce, która podbiła moje podniebienie ubiegłej soboty, zaserwowana przez pewną sieć pizzerii zostawiła w pamięci niezatarty ślad:) Na tyle niezatarty, że spróbowałam odtworzyć ją na własne potrzeby:)
CHRUPIĄCA SAŁATKA
składniki:
sałata lodowa
szynka/boczek
nasiona - słonecznik, dynia, sezam, orzechy (dowolność wskazana, w oryginale slonecznik, u mnie dynia z sezamem)
gruszka (ja) / mandarynka z puszki (oryginał)
mała cebula
rodzynki
miód
oliwa z oliwek
ocet winny
Sałatę rwiemy na kawałki, dodajemy pokrojone w kostkę owoce (u mnie gruszka) i namoczone wcześniej rodzynki, polewamy sosem z 2 łyżek miodu, łyżeczki octu i łyżki oliwy z oliwek.
Na oliwie podsmażamy boczek bądź szynkę pokrojone w cienkie paseczki, aż będą chrupiące, na suchej patelni prażymy nasiona, łączymy z boczkiem i dodajemy miód, podgrzewamy razem, aż stworzy się gęsta masa. Wylewamy masę na sałatę, dodajemy pokrojoną w cieniutkie krążki cebulę i gotowe:)
Wierzcie mi, jest pysznie, ja na pewno wpiszę tę sałatkę na stałe do mojego menu.
Ufff...kto dobrnął do końca ręka do góry:)
Na deser tylko kwiaty, moje tarasowe ślicznotki, do "kolekcji" doszły biedaczki skazane na śmierć, z etykietką (koniec terminu ważności), zaniedbane, podeschnięte. Wyobrażacie to sobie? Jak kwiat może mieć termin ważności?
Była wśród nich margerytka na pniu, złocienie (gdyby nie etykieta nigdy bym ich nie rozpoznała!) i bugenwilla.
Na prawdę zrobiło mi się ich żal i postanowiłam przygarnąć, kosztowały symboliczne złotówki, więc stwierdziłam, że mogą dokonac żywota u mnie, jeśli tak jest im pisane, ale sprobuję dać im drugie życie.
Roślinki odwdzięczają się codziennie powoli kwitnąc, rosnąc, wabiąc pszczoły i motyle...uwielbiam na nie patrzeć...
Jeszcze troszę są podeschnięte, jeszcze potrzebują czasu, ciepliwości, ale wierzę, że będą ozdobą tarasu do późnej jesieni:)
Bugenwilla przycięta, kwiatków brak, jest moim największym wyzwaniem...jeszcze czeka na swoją odsłonę...inne roślinki cieszą oko co dzień, tylko mały misz-masz w donicach i nowe aranżacje powstały:)
Wbrew pozorom prace na ogrodzie i kuchnia nie pochłaniają mnie bez reszty, wręcz przeciwnie i już niedługo pochwalę się nowymi mebelkami i ozdobami. Szlifierka i farba to moje dwie towarzyszki doli i niedoli każdego dnia:)
Miłego tygodnia
Ania