Od końca, czyli post pourodzinowy...
A zanim opowiem o urodzinach przywołajcie ze mną wiosnę:)
Ja próbuję zrobić to za pomocą kwiatów - bukieciku urodzinowego Matusi, mini lampionu i moich tworów kwiatowych z papierów (podpatrzonych na blogu
Dagi)
Będzie nietypowo, zacznę od końca, ponieważ na samej imprezie urodzinowej Matyldy nasz wysłużony aparat - a raczej jego wiecznie rozładowane akumulatory - odmówił posłuszeństwa i postanowił się zawiesić po pierwszej fotce:(
Tak więc dziś pochwalę się tylko prezentem, który Matusia otrzymała od swych rodziców - czyli ode mnie i męża:)
Pomyślicie - prezent jak prezent - czym tu się chwalić? A jednak, pozwólcie, że opowiem Wam historię pewnej miłości, która zaczęła się jesienią ubiegłego roku...
Przeglądając wiele wiele blogów co jakiś czas napotykałam piękne drewniane kuchnie dla dzieci, wykonane ze starych mebli, biurek, półek czy szafek. Matusia od dłuższego już czasu lubiła pomagać mi w kuchni i sama bawiła się w gotowanie i serwowanie potraw. Dość miałam już plastikowych kuchenek najeżonych gadżetami i przesyconych kolorami, które grają, śpiewają, wirują...i nudzą się po pierwszym użyciu.
PLASIKOWYM ZABAWKOM MÓWIMY NIE!
Mocne postanowienie urządzenia Matusinego pokoiku bez nadmiaru plastiku (nie powiem, że zupełnie bez, nie bądźmy tak radykalni:P) skłoniło mnie do wykonania Księżniczkowej kuchni samodzielnie - jako prezentu gwiazdkowego. Od września trwały poszukiwania odpowiedniego drewnianego mebla, który po przeróbkach przypominałby kuchnię. Bezskutecznie. Ani komisy, ani allegro nie były w stanie zaoferować mi nic odpowiedniego.
Nadszedł grudzień, minęły Mikołajki, a ja w ferworze remontowych kłopotów i naszych chorób odwlekałam rozpoczęcie przygotowań kuchni. Wreszcie zapadła decyzja - kupujemy nową drewnianą kuchnię. Zasiadłam do komputera w poszukiwaniu cudu - i znalazłam!!! Kuchnię w stylu domku na prerii, w której zakochałam się bez pamięci, a która swą porażającą ceną miłość mą pozostawiła nieodwzajemnioną :( (za taką kwotę wyposażyłabym Matusiowy pokój w nowe mebelki).
Ale sami spójrzcie, czy nie jest piękna?
Po otrząśnięciu się z rozpaczy i po konultacji z mężem postanowilismy wykonać kuchnię w podobnym stylu i szybciutko sporządziłam projekt wymarzonej kuchenki. W sklepie docięliśmy sklejkę, zdemontowaliśmy ikeowy stolik z Tusiowego pokoju i zabraliśmy się do pracy.
Uzbrojeni po zęby w wiertarki, wkrętarki, farby, pędzle, śruby, wkręty, kołki, nowiutką wyżynareczkę - ktora sprezentowal mi pod poduszkę mój osobisty Mikołaj:), szlifierkę i inne zdobycze techniki zostaliśmy pokonani przez prawa matematyki.
"Przesuń płytę o milimetr nie w tę stronę, a zapomnisz o kątach i liniach prostych"...
Kuchnia i bezwzględna matematyka nas pokonały:(
Termin oddania kuchni przesunął się na urodziny.
Tym razem nie daliśmy za wygraną, ostatni tydzień dzień w dzień skręcaliśmy, wbijaliśmy, malowaliśmy, lakierowaliśmy, mierzyliśmy i pasowaliśmy. Wieczorami po położeniu dzieci od 22 do 1 w nocy trwały prace. Żmudne i prezcyzyjne, ale mimo zmęczenia wyłaniajaca się postać kuchenki wywoływała uśmiechy.
I wiecie co? Nareszcie zrobiliśmy coś razem, spędzaliśmy ze sobą każdy wieczór, rozmawiając, śmiejąc się, często przeklinając nie tylko pod nosem szalony pomysł tworzenia mebli:) Cudnie!
Efekty naszej pracy nie są może aż tak spektakularne jak oryginał, ale my jesteśmy z siebie dumni, a co najważniejsze radość Matyldy rekompensuje wszystkie trudy:)
Po Gwiazdce i urodzinach kolekcja białych mebelków wzbogaciła się też w widoczne na zdjęciach krzesełko do karmienia i dodatkowo w śliczne łóżeczko dla lali, którym pochwalę się gdy tylko skończę przemeblowanie w tusiowym pokoju...
I na koniec jedno jedyne zdjęcie, które udało mi się zrobić podczas urodzin naszym aparatem:)
Miłego dnia!!